poniedziałek, 18 listopada 2013

sezon na świeże figi - sałatka z kozim serem i porzeczkowym winegretem

przez cały rok, kiedy oczywiście nie mam na to szans, marzą mi się świeże figi. są przyjemnością tak zmysłową, co luksusową. kiedy więc już są, już mogę je mieć, kupuję cztery, bo na więcej mnie nie stać i zjadam na surowo w sałatce. są cudowne. będą musiały wystarczyć aż do za rok.

2 porcje (proporcji nie podaję, tak zmysłowa przyjemność nie lubi matematyki)
świeże figi
dojrzałe pomidorki koktajlowe
liście mieszanych sałat
prażone orzechy włoskie z grubsza posiekane
kawałek koziego sera, pokruszony

sos
łyżka dżemu z czarnej porzeczki bez cukru
łyżeczka musztardy (pewnie dijońskiej najlepiej, ale ja coś nie mogę się przekonać)
2 łyżeczki oliwy extra vergine
łyżeczka octu balsamicznego
sól, pieprz, brązowy cukier - do smaku

figi delikatnie wyjąć z papieru, pogłaskać omszałą skórkę, poprzemawiać czule. obmyć. przekroić na pół, potem jeszcze raz na pół. delikatnie odłożyć na bok, oblizać palce z soku.

składniki na sos wymieszać w shakerze lub zamkniętym słoiczku.

resztę składników sałatki porozkładać na talerzach. na samym końcu z poukładać figi i polać sosem. popatrzeć przez chwilę i zjeść bez żadnych wyrzutów sumienia.




piątek, 15 listopada 2013

pomysł na przystawkę czyli pieczony kalafior z parmezanem

bardzo mi smakował on, ten kalafior. troszkę trzeba uważać, żeby się nie przypalił, ale warto - doskonała przystawka nawet dla wymagających gości. przepis stąd.

porcji nie wiem ile, zależy od ilości gąb do wyżywienia i reszty posiłku - czy syta, czy nie bardzo
1 głowa kalafiora, pokrojona w nie za duże różyczki
3 ząbki czosnku bardzo cienko pokrojone
2-3 łyżki oliwy
2 łyżki soku z cytryny
sól i pieprz do smaku
2 łyżki drobno startego parmezanu

rozgrzewamy piekarnik do 220 stopni Celsjusza. do miski wrzucamy różyczki kalafiora, dodajemy czosnek, polewamy oliwą i sokiem z cytryny, doprawiamy solą i pieprzem. dokładnie mieszamy.

wykładamy jedną warstwą na blachę do pieczenia albo do dużego naczynia żaroodpornego. pieczemy do miękkości, najlepiej pod przykryciem - przynajmniej pół godziny, ale musimy sprawdzać. mieszamy raz w połowie pieczenia (mniej więcej). posypujemy parmezanem i możemy jeszcze wsadzić odkryty kalafior na 2-4 minuty pod rozgrzany grill, żeby się zapiekł, ale nie spalił. podajemy natychmiast.

sobota, 26 października 2013

dieta a sprawa gości (kurczak z brokułami i makaronem ryżowym)

co robić, kiedy dieta w toku, a przychodzą goście? nie panikować przede wszystkim. otworzyć marthę stewart i ugotować coś podobnego. jest szybko, jest łatwo, jest i pysznie i nie ma dramatu zbędnych kalorii. smacznego :-)

2 porcje
300 g piersi z kurczaka pokrojonych w grubszą kostkę
1 łyżka miodu
1 łyżka uprażonych ziaren sezamu
1 łyżka sosu sojowego
1 posiekany ząbek czosnku
3 łyżki mąki kukurydzianej 
1 łyżka oliwy
2 dymki ze szczypiorem drobno posiekane
1/2 głowy brokuła podzielonego na różyczki
świeżo mielony pieprz i sól
60 g makaronu ryżowego

w miseczce mieszamy sos sojowy, miód, sezam i czosnek, dodajemy pieprz, odstawiamy na bok. makaron ryżowy przygotowujemy wg przepisu na opakowaniu. brokuły blanszujemy (wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy 1-3 minuty, w zależności od tego, jak twarde warzywa chcemy jeść). pokrojone mięso z kurczaka obtaczamy cienko w mące kukurydzianej z solą i pieprzem i smażymy na oliwie, aż się zezłoci. dodajemy sos oraz dymki, mieszamy. wrzucamy brokuły, mieszamy ponownie, a na koniec dodajemy makaron ryżowy i znów mieszamy delikatnie całość, do połączenia składników.


wtorek, 22 października 2013

bardzo dietetyczna polędwica wieprzowa z jabłkiem i koprem włoskim

dieta dietą, ale czasem jeść coś trzeba. mam ograniczać tłuszcze, więc do tego dnia dodałam naprawdę ilości śladowe. wyszło smaczne (choć anyżkowy aromat kopru jest dosyć mocny), a dla tych, którzy nie muszą się odchudzać, mam pomysł na zrobienie sosu.

3-4 porcje
1 duża polędwica wieprzowa (ok. 150 g mięsa na osobę)
3-4 marchewki
2-3 jabłka (kwaśne)
8-10 niewielkich ziemniaków
3 gałązki rozmarynu
1 łyżka nasion kopru włoskiego 
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka syropu klonowego
sól, pieprz do smaku
odrobina oliwy

marynujemy polędwicę w sosie sojowym, syropie klonowym i pieprzu - najlepiej całą noc.

dokładnie szorujemy ziemniaki i marchew (ja nie obieram ich ze skórki). kroimy w podłużne cząstki, układamy warzywa na blasze posmarowanej odrobiną oliwy, posypujemy solą i pieprzem, obkładamy rozmarynem i pieczemy pod przykryciem ok. 50 minut w 200 stopniach.

jabłka dokładnie myjemy (tych też nie obieram ze skórki), kroimy na cząstki. w głębokim żaroodpornym naczyniu układamy mięso, obkładamy jabłkami, zalewamy marynatą, posypujemy koprem i wkładamy do piekarnika obok warzyw, kiedy zostanie im do końca ok. 35 minut.

potem możemy podać od razu (będzie miękkie i soczyste oraz bardzo dietetyczne), mięso i owoce obok warzyw. możemy też zlać sos z pieczenia, a mięso z jabłkami położyć na warzywach i włożyć na dosłownie 2-4 minuty pod rozgrzanego grilla, żeby spiec z wierzchu. w tym czasie sos redukujemy na głębokiej patelni - dla odważnych dodając pod koniec trochę masła. taki mam niedetetyczny pomysł :-) smacznego!


sobota, 19 października 2013

co porabiam ostatnio, że mnie nie ma

dietuję się. a jak się dietuję, to nie bloguję, bo o czym. o tym, że na śniadanie kromka chleba i jajko z pomidorem? albo że na obiad kurczak z folii z surówką z marchewki? a na kolację serek wiejski i rzodkiewka?

czasem tylko dla rodziny popełnię coś bardziej, bo dziecko odchudzać się nie powinno, a mąż jak nie zje czasem trochu cukru z tłuszczu, to marudny niesłychanie.

przepis na placuszki tutaj.


ps jak coś ugotuję dietetycznego, co będzie wyglądało ładnie i smakowało lepiej niż tektura, na pewno się podzielę.

sobota, 31 sierpnia 2013

na szybki obiad w sezonie kurkowym tagiatelle z kurkami, polędwicą wieprzową i rukolą

tak mnie coś ostatnio naszło, żeby zaryzykować i podać mojemu francuskiemu pieskowi aka mężowi kurki na obiad. nawet nie narzekał, patrzył bez większej podejrzliwości i wyrażał gotowość spożycia. ja ucieszona chwalę smak i konsystencję moich ulubionych grzybów, a mój mąż na to: "a wiesz, co bym dzisiaj zjadł? ziemniaki z serem..."

2 porcje

niewielka polędwica wieprzowa
100 g kurek
50 g rukoli
150 g ricotty
30 g parmezanu
świeżo mielony sól i pieprz
150 g tagliatelle
łyżeczka suszonego tymianku lub kilka gałązek świeżego
łyżka oliwy do smażenia

 kurki bardzo dokładnie myjemy i oczyszczamy z igliwia i innych paprochów, zalewamy wrzątkiem, po chwili odcedzamy, a potem jeszcze raz płuczemy. polędwicę kroimy w poprzek na niezbyt grube plastry, a potem na paseczki. rukolę płuczemy i odstawiamy do odcieknięcia.

wstawiamy wodę na makaron i gotujemy wg przepisu na opakowaniu. w międzyczasie na głębokiej patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy na niej polędwicę, aż zmieni kolor na brązowy. dodajemy kurki i smażymy chwilę. solimy i pieprzymy, dodajemy suszony tymianek. zdejmujemy z ognia, dodajemy ricottę i parmezan i delikatnie mieszamy. czekamy, aż parmezan się rozpuści. wrzucamy na patelnię makaron z odrobiną wody z gotowania, mieszamy, żeby sos się zagęścił. na koniec wrzucamy rukolę i mieszamy delikatnie całość. podajemy od razu.




środa, 7 sierpnia 2013

kurczak z szałwią i cytryną

odkąd paroova jest z nami, kupuję ekologicznego kurczaka i muszę przyznać, że jest lepszy - piersi są mniejsze i jakieś takie prawdziwsze. coś jak różnica między samą naturą a silikonem ;-) dlatego też jemy go częściej i bez wyrzutów sumienia. i dobrze, bo to mięso, jak żadne inne, pozwala na eksperymenty ze smakiem.

trochę inspirowałam się tym przepisem.

2 porcje

2 filety z kurczaka
4 plasterki cytryny
kilka listków szałwii
oliwa z oliwek do pieczenia
kilka czarnych oliwek i 3 łyżki sera feta do podania
świeżo mielone sól i pieprz

przypraw mięso solą i pieprzem, posmaruj oliwą. jeśli masz same filety, zrób nacięcie i otwórz je jak kieszonkę, a  jeśli masz piersi z tym takim dzyndzelkiem z boku, co to nigdy nie wiem, jak się nazywa - zostaw dzyndzelek. wyparz cytrynę i pokrój na cienkie plasterki. w zagłębienie między dzyndzelkiem a głównym cyckiem (lub w zrobioną własnoręcznie kieszonkę) wsadź po plasterku cytryny i po kilka liści szałwii. naczynie do zapiekania posmaruj cienko oliwą, połóż w nim mięso i przykryj je jeszcze plasterkiem cytryny i posiekaną szałwią. przykryj folią. wstaw do piekarnika na 200 st i 30-40 minut. po 20-25 minutach odkryj mięso i piecz resztę czasu bez folii.

podawaj posypane pokruszoną fetą i posiekanymi oliwkami.

dobrze smakuje z sałatką z kus kusu w tybie tabbouleh (kus kus, mięta, pomidory i ogórki drobno pokrojone, sól, pieprz, oliwa z oliwek).
 

sobota, 3 sierpnia 2013

filety z kurczaka pieczone w szynce parmeńskiej i pesto (do podania z pieczonymi kolbami kukurydzy)

to chyba jakiś klasyczny przepis, podobno nigelli. ja go wzięłam stąd i muszę przyznać, że wyszło prze-pysz-ne. mięso jest soczyste i delikatne i właściwie nie trzeba go doprawiać, jeśli ma się dobrej jakości szynkę i pesto. ja ominęłam sól i wcale mi jej nie brakowało.

2 porcje

2 filety z piersi z kurczaka
2 łyżki zielonego pesto
4 plasterki bardzo cienko pokrojonej szynki parmeńskiej lub podobnej
ewentualnie (ale naprawdę ewentualnie, moim zdaniem niepotrzebne) sól i pieprz świeżo mielone

jeśli uznasz za stosowne, natrzyj mięso solą i pieprzem. posmaruj z jednej strony pesto, a następnie zawiń w szynkę.

wstaw do piekarnika nagrzanego do 200 st i piecz ok 30 minut.


ja podałam kurczaka z pieczoną w folii młodą kukurydzą (kolby obieramy, kroimy na pół, solimy i ewentualnie posypujemy wiórkami masła, zawijamy szczelnie w folię i pieczemy razem z kurczakiem. potem nadziewamy na patyczki do szaszłyków, żeby się wygodniej jadło - bardzo smaczne).


czwartek, 1 sierpnia 2013

szpinakowe tagliatelle z cytrynowo-bazyliowym mascarpone

dzisiaj przepis olgi, która ma go skądś, ale nie powiedziała skąd. do zrobienia w 25 minut. genialny na tę pogodę. lekki, ale sycący i świeży jak sok z cytryny oraz liście bazylii.

dwie porcje dla głodnych

200 g makaronu tagliatelle szpinakowego (lub innego, do wyboru)
250 g sera mascarpone
cały krzaczor świeżej bazylii
sok i skórka z jednej cytryny
świeżo mielona sól i pieprz

gotujemy makaron al dente.

w międzyczasie wyparzamy cytrynę, ścieramy z niej skórkę oraz wyciskamy sok. przelewamy go na głęboką i dużą patelnię i podgrzewamy na niezbyt dużym ogniu. siekamy drobno bazylię. dodajemy razem ze skórką cytrynową do podgrzanego soku, mieszamy. dodajemy mascarpone i mieszając, czekamy aż się rozpuści. doprawiamy solą i pieprzem.

wrzucamy na patelnię makaron i obtaczamy go w sosie. podajemy od razu.



poniedziałek, 22 lipca 2013

sałatka z szynką i brzoskwiniami

czasem lubię sobie zrobić wycieczkę za ocean i poczytać jakieś bloga z united states of a. ten jest akurat chyba nawet znany, bo dostał jakąś nagrodę - ale to nieistotne. najważniejsza jest sałatka, którą zainspirował ten wpis.

miłego sezonu na brzoskwinie :-)

2 porcje
kilka liści ulubionej sałaty
dojrzała, ale nie nazbyt miękka brzoskwinia
6  bardzo cienkich plasterków szynki dojrzewającej (np. parmeńskiej)
1 kula mozzarelli
oliwa extra vergine
ocet z białego wina
świeżo mielone sól i pieprz
ewentualnie listki świeżej mięty

rozgrzej piekarnik do 200 st. rozłóż szynkę na papierze do pieczenia lub folii. piecz 6-10 minut (zależy od szynki, ale generalnie trzeba pilnować, bo łatwo się przypala). po upieczeniu ostudź.

umyj sałatę i listki mięty, osusz. porwij, przełóż na talerze. skrop oliwą i octem. pokrój mozzarellę i brzoskwinię na plasterki. rozłóż na sałacie razem z szynką porwaną na kawałki. dopraw oliwą, octem, solą i pieprzem (z solą nie przesadzaj, bo szynka jest słona).

smacznego :-)




czwartek, 18 lipca 2013

na przystawkę - fasolka szparagowa z sezamem i imbirem

letnie warzywa najlepiej smakują saute albo z masłem, to fakt. ale trochę mi się takie przejadły, a i małż.a jakoś do fasolki zachęcić trzeba. ten sposób jest pyszny, dietetyczny i zdrowy. przepis oryginalny pochodzi z książki o tym, jak gotować i chudnąć, więc świetnie nadaje się dla tych, co na diecie.

2 porcje
250 g fasolki szparagowej
1/2 łyżeczki oleju sezamowego
1,5 cm imbiru
1 łyżeczka nasion sezamu
2 łyżeczki sosu sojowego

imbir obierz i pokrój w cienkie słupki. obraną fasolkę ugotuj na parze - ma być jędrna, nie rozgotowana. rozgrzej patelnię lub wok, dodaj olej i wrzuć sezam oraz imbir. smaż minutę. dodaj odparowaną fasolkę oraz sos sojowy, dobrze wymieszaj. podawaj od razu.



sobota, 13 lipca 2013

superekspresowa zupa z pomidorów i papryki

jak bardzo się nie ma czasu po powrocie do pracy z wychowawczego? bardzo bardzo. wszystko się robi w pośpiechu, a zwłaszcza gotuje. w cenie są przepisy, które nie zajmują więcej niż pół godziny, dlatego zakupiłam książkę pani jurorki z master chefa. i zrobiłam naprawdę smaczną, superekspresową zupę z pomidorów i papryki. oczywiście, lepsza byłaby taka, do której piecze się warzywa pod grillem, a potem obiera ze skórki, ale kto ma na to czas...

4-5 sporych porcji

750 ml passaty lub przecieru pomidorowego
3 czerwone papryki
5 dojrzałych pomidorów
3 łyżeczki słodkiej papryki
1 łyżeczka ostrej papryki lub szczypta płatków chilli
2 łyżki oliwy z oliwek
świeżo mielone sól i pieprz
natka pietruszki 
jogurt lub śmietanka do podania

pokrój warzywa w kostkę. rozgrzej w rondlu oliwę i smaż na niej warzywa z przyprawami ok. 10 minut, mieszając od czasu do czasu.

w garnku zagotuj passatę. dodaj do niej warzywa, zmiksuj (nie aż tak bardzo dokładnie), zagotuj, dopraw do smaku. podawaj z jogurtem i posiekaną natką.


sobota, 29 czerwca 2013

kurczak z chutneyem jagodowym i roszponką

sezon na truskawki powoli się kończy, ale za to zaczyna się sezon na jagody. uwielbiam lato w warzywniaku.

przepis oryginalny z babskiej gazety o stylu - bardzo stylowy chutney z jagód, w wersji oryginalnej w bagietce z kurczakiem i roszponką na zimno, u mnie jako danie obiadowe.

4 porcje

chutney
150 g jagód
1 niewielka cebula
niecałe 1/2 szklanki brązowego cukru
niecała 1/4 szklanki octu z białego wina
1/2 łyżeczki mielonego imbiru
świeżo mielona pieprz i sól

4 filety z piersi kurczaka

100 g roszponki

rozgrzej oliwę, dodaj imbir i smaż ok. minutę, żeby się rozgrzał i uwolnił aromat, ale nie przypalił. zeszklij cebulę. po kilku minutach dodaj jagody, cukier i ocet. smaż kilka minut, a potem zmniejsz ogień i duś 30-40 minut, aż sos zgęstnieje. pod koniec dopraw do smaku solą i pieprzem.

w międzyczasie usmaż lub ugrilluj kurczaka tak, jak lubisz. umyj roszponkę, rozłóż na talerzach i skrop oliwą, połóż na niej filety i polej sosem.


środa, 26 czerwca 2013

tarta z truskawkami i białą czekoladą

czasem mniej chodzi o to, co się je, a bardziej - z kim. przypadkowe spotkania w dziwnych miejscach po tylu latach, że ciężko się doliczyć, tarta z truskawkami i białą czekoladą, góra czereśni i mrożona kawa z lodami na tarasie. czworo dzieci plus jedno chorutkie nieobecne - naprawdę dawno się nie widziałyśmy :-)

dzięki, dziewczyny!

pomysł stąd.

spód
200 g mąki
3 łyżki cukru pudru
100 g zimnego masła
1 jajko

czekoladowe conieco
150 g białej czekolady
 

krem
1/2 kg zimnego mascarpone
5 łyżek cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1/2 szklanki bardzo zimnej śmietanki kremówki 30%


truskawkowa pierzyna
1/2 kg truskawek

przesiej mąkę przez sito. jeśli nie masz miksera, posiekaj ją z masłem i cukrem pudrem na stolnicy (jeśli masz mikser, szczęściarzu, wrzuć wszystko i miksuj, aż zrobią się okruszki). dodaj jajko, wyrób krótko ręcznie, aż ciasto będzie elastyczne i przestanie się lepić (albo pozwól zrobić to mikserowi). z ciasta ulep kulę, zawiń w folię i wstaw na 15 minut do lodówki.

po kwadransie wyjmij ciasto, wylep nim formę (na ok. 24 cm średnicy powinno styknąć) razem z brzegami, ponakłuwaj widelcem i wstaw do lodówki na kolejny kwadrans.

rozgrzej piekarnik do 180 st. wstaw zimne ciasto i piecz pod obciążeniem 15 minut. potem zdejmij obciążenie i piecz jeszcze 10 minut, powinno się lekko zrumienić. wyjmij i ostudź w formie (ma całkien ostygnąć).

rozpuść czekoladę w kąpieli wodnej. przestudź - ma zachować półpłynną formę. rozsmaruj na wystudzonym spodzie. włóż do lodówki na godzinę, żeby czekolada stężała.

mascarpone wymieszaj dokładnie z cukrem i wanilią. ubij kremówkę na bardzo sztywno, a następnie wymieszaj delikatnie z serem. wyłóż krem na posmarowany czekoladą spód.

umyte truskawki pokrój na ćwiartki i ozdób wierzch tarty. przed podaniem tartę możesz posypać wiórkami białej czekolady. słodyczy nigdy za wiele :-)


piątek, 21 czerwca 2013

cytrynowo-rozmarynowe pieczone udka kurczaka z młodymi ziemniaczkami

normalnie nie jestem jakąś wielką fanką ziemniaków, ale kiedy jest sezon na młode ziemniaczki, nie mogę się oprzeć. właśnie teraz są najlepsze, więc jadamy je całkiem często. dzisiaj pieczone z udkami z kurczaka, doprawione cytryną i rozmarynem - kolejne pyszne danie na początek lata, do podania z zieloną sałatą.

przepis stąd. na 4 porcje (ja dzieliłam na pół, żeby przyrządzić 2).

600 g młodych ziemniaczków, oskrobanych z grubsza i pokrojonych na połówki lub ćwiartki (zależnie od wielkości)
1 cytryna pokrojona w ćwiartki
kilka gałązek świeżego rozmarynu
szczypta chilli
200 ml wytrawnego białego wina
4 udka z kurczaka
świeżo mielona sól i pieprz

rozgrzej piekarnik do 200 stopni. umieść ziemniaczki i ćwiartki cytryny w głębokim naczyniu do zapiekania. dodaj gałązki rozmarynu, przypraw solą, pieprzem i chilli. zalej białym winem. udka kurczaka połóż na ziemniakach, skórą do góry.

piecz minimum 45 minut - ziemniaki mają być miękkie, a z mięsa po nakłuciu powinien wypływać klarowny sok bez śladu krwi. podawaj od razu.


wtorek, 18 czerwca 2013

spaghetti z rukolą

pyszne letnie danie - proste, syte, ale nie ciężkie. przepis pochodzi z jakieś babskiej gazety, którą czytałam na siłowni (taaak, chodzę na siłownię) - zrobiłam zdjęcie strony z przepisem, ale za nic nie pamiętam, co to była za gazeta. pamiętam tylko, że nam bardzo smakowało.

na 4 porcje

500 g makaronu spaghetti (u nas najczęściej pełnoziarnistego)
100 g rukoli
szklanka drobno posiekanych orzechów włoskich
2 ząbki czosnku
2 łyżki masła
lampka białego wina (czyli 125 ml)
3 łyżki oliwy z oliwek
100 ml śmietany 12%
100 g parmezanu

makaron ugotuj al dente. rozpuść masło z oliwą z oliwek na patelni. wrzuć posiekany czosnek, dopraw solą i pieprzem, a po chwili dodaj wino i pozostaw na małym ogniu ok. 5 minut. dodaj śmietanę i doprowadź do wrzenia. na osobnej patelni upraż orzechy, aż zaczną intensywnie pachnieć. następnie wsyp je do sosu, dodaj rukolę i odcedzony makaron. zdejmij patelnię z ognia i dokładnie wszystko wymieszaj. podawaj ze startym parmezanem.


niedziela, 16 czerwca 2013

polędwiczki wieprzowe z sosem musztardowo-winnym

jest ciężko. źle jest. nawet gotować się nie chce. mały wyjątek - smaczne polędwiczki z zieloną sałatą i tymiankowymi ziemniakami. a obok dwa kawałeczki mięsa pieką się posmarowane oliwą i sokiem jabłkowym, może paroova jutro będzie miała humor i zje w końcu jakiś obiad w tym tygodniu.

przepis stąd, plus modyfikacje z głowy.

na dwie osoby.

2 małe polędwiczki wieprzowe (po ok. 150 g) lub jedna duża
1/2 szklanki wytrawnego białego wina
1/2 szklanki wody
2 łyżki musztardy dijon
świeżo mielona sól i pieprz
2 łyżki oliwy z oliwek

rozgrzej piekarnik do 220 stopni. zmieszaj wodę z winem i musztardą. przypraw mięso solą i pieprzem z każdej strony.

rozgrzej patelnię (najlepiej taką, którą potem można wsadzić do piekarnika), ale nie bardzo mocno, dodaj oliwę. podsmaż polędwiczki z każdej strony na brązowo, jakieś 6 minut łącznie. zdejmij z ognia. wlej na patelnię wodę z winem i musztardą. jeśli nie masz patelni do piekarnika, przełóż mięso do naczynia do pieczenia, na patelnię wlej miksturę i dokładnie wymieszaj z sokami ze smażenia. zalej płynem mięso i wstaw do piekarnika.

piecz polędwiczki polewając ze dwa razy sosem jakieś 15 minut (jeśli polędwiczki są grube, to trochę dłużej). wyjmij z piekarnika i odstaw na 10 minut pod folią.

wlej sos na patelnię i rozgrzej ją maksymalnie. zredukuj sos, żeby był gęsty. ja do mięsa podawałam pieczone młode ziemniaki z tymiankiem, którego gałązki wyjęłam i dodałam do sosu - zyskał przyjemny tymiankowy aromat.

podawaj mięso pokrojone w poprzek na plasterki i polane sosem.


sobota, 1 czerwca 2013

antyprzepis, czyli jak NIE robić zupy szparagowej

dzisiaj o tym, jak NIE robić zupy szparagowej. i to w jedyne trzy dni!

sposób wykonania:

bierzemy dwa wspaniałe przepisy z pięknymi zdjęciami, np. ten i ten.

dostosowujemy przepisy do swoich oczekiwań, przeliczamy proporcje składników siedemnaście razy i w końcu przygotowujemy:
2 pęczki zielonych szparagów (jak najgrubszych, żeby się nie narobić przy obieraniu)
2 średnie młode cebulki
0,5 litra wywaru z warzyw (z ekologicznej kostki, a jakże)
1 szklankę białego wytrawnego wina (no dobra, półwytrawnego, bo takie zostało w lodówce)
jakieś 3 łyżki oliwy
jakieś 2 łyżki masła
sól, pieprz
parmezan do starcia w większej ilości, bo nie wiemy do końca, ile będzie potrzebne
200 g śmietany 18%
zapominamy kupić czosnek, więc nie przygotowujemy, kupujemy za to doniczkę bazylii

zaczynamy od szparagów: odłamujemy zdrewniałe końce, odkrawamy główki, obieramy resztę łodygi i kroimy na ok. 2-centymetrowe kawałki.

kroimy w drobną kostkę cebulkę. szklimy ją na maśle i oliwie do miękkości olewając część wybranych punktów z przepisów. zalewamy szklanką wina i dopiero potem zastanawiamy się, czy aby na pewno potrzebujemy aż szklanki. wychodzi na to, że nie, bo coś źle przeliczyliśmy, ale już za późno. zostawiamy to z nadzieją, że coś się potem wymyśli i doprowadzamy do wrzenia. dolewamy pół litra wywaru (z ekologicznej kostki, a jakże), ale ilość płynu w garnku nie wróży nic dobrego, dolewamy więc jeszcze trochę wody, może nawet pół litra. gotujemy ze 20 minut.

jest już bardzo późno, a wiemy, że dziecko, które ledwie zasnęło o 21, wstanie jak zwykle o 6.30, więc pakujemy główki szparagów do pojemnika i wstawiamy do lodówki razem ze schłodzoną zupą (baaardzo pachnącą winem).

następnego dnia w porze obiadowej zastanawiamy się co dalej - i wychodzi nam, że trzeba kupić na wynos barszcz w zaprzyjaźnionym barze, a zupę szparagową skończy się wieczorem.

wieczorem, kiedy dziecko zasypia (koło 21), zaczynamy kończyć zupę. gotujemy na parze główki szparagów, jakieś 5-7 minut, mają być miękkie, ale jędrne. zupę miksujemy na gładko, główki wrzucamy do środka. potem myślimy, że mogliśmy dodać śmietanki wcześniej, bo teraz ciężko zamieszać. dodajemy i wykonujemy dziwne ruchy mieszadłem do sosów, żeby pozbyć się śmietanowych klusek. próbujemy całości (jest oczywiście zimna) i wychodzi, że smakuje tylko winem. dodajemy wody z gotowania główek szparagów. dużo. może nawet pół litra. zaczyna smakować jako tako. jesteśmy wykończeni, więc odstawiamy do lodówki i idziemy spać.

trzeciego dnia w porze obiadowej wyciągamy zupę (dziecko przez cudownie długą chwilę baraszkuje na podłodze z kulą do ciasta i silikonowym pokrowcem na ajfona). sprawdzamy całość - smakuje tak, że jesteśmy głodni i jest nam wszystko jedno. może być. doprawiamy solą i podgrzewamy, nie gotując. wyciągamy grahamkę i w końcu zjadamy. potem przypominamy sobie, że mieliśmy dać jeszcze bazylię i parmezan, a niech to...


sobota, 25 maja 2013

troszeczkę zjarana, ale wciąż pyszna tarta z musem szparagowym

straszne zaległości na blogu - urlopy, remonty, koty, dzieci, mężowie... ale coś jeść trzeba, a tu niepostrzeżenie przyszła wiosna. i chociaż truskawki wciąż jeszcze z hiszpanii, ziemniaki z cypru, a szparagi z holandii, nie mogę przejść obok nich obojętnie. a co ja mogę zrobić ze szparagami, jak nie tartę? :-)



oryginalny przepis stąd.

1 opakowanie ciasta francuskiego, rozmrożonego
1 łyżka mąki
pęczek szparagów (nigdy nie wiem, ile to jest gram, ale wygląda na przyzwoicie dużo)
2 łyżki oliwy
4 jajka
1 szklanka śmietanki
1 szklanka sera (w oryginale gruyere oraz kozi, ale ja zastąpiłam obydwa innym miękkim, żółtym, łagodnym serem)
sól

rozmrożone ciasto rozwałkuj do pożądanego kształtu (ja ostatnio namiętnie piekę prostokątne tarty). wyłóż formę i nakłuj widelcem w kilku miejscach. wstaw do piekarnika nagrzanego do 200 st. i piecz ok. 20 minut pod obciążeniem i kolejne 5-10 minut bez obciążenia. wyciągnij z piekarnika i zostaw do ostygnięcia.
 
zagotuj wodę w średnim garnku i dodaj 2 łyżki soli. wrzuć szparagi bez główek pocięte na  2-centymetrowe kawałki i gotuj ok. 2-3 minuty. wrzuć do miski z bardzo zimną wodą, a kiedy ostygną, przenieś na talerz i otrzyj z nadmiaru wody np. ręcznikiem papierowym. do tej samej wody wrzuć główki szparagów i gotuj 30-60 sekund. przenieś do lodowatej wody i po ostygnięciu otrzyj na talerzu. skrop oliwą i dokładnie z nią wymieszaj.
 
wrzuć łodygi (bez główek) do blendera i zmiksuj na gładko. dodaj jajka, śmietankę, mąkę i 1 i 1/4 łyżeczki soli. zmiksuj na gładko.
 
wylej mus na podpieczone ciasto. posyp startym serem, na wierzch połóż podgotowane główki szparagów. piecz w temp. 200 st., aż wierzch będzie złotobrązowy, ok. 40 minut. uważaj, bo łatwo może się przypalić, warto więc przykryć tartę folią aluminiową i usunąć ją pod koniec pieczenia.
 
ostudź przed podaniem.
 

ps przepis dla olgi :-)

piątek, 10 maja 2013

polenta no 1: pieczone warzywa z pesto i polentą z serem fontal

achodziła za mną polenta, już od jakiegoś czasu. kilka tygodni temu przeczytałam nawet mądry felieton pewnej polskiej włoszki w babskiej gazecie o polencie, ale nic nie pamiętam, więc nie będę się mądrzyć. zakupiłam więc w końcu kukurydzianą kaszkę w wersji instant i zaczęłam szukać przepisów.

fontal to (za portalem seromaniacy.pl) delikatny i maślany ser o lekko mdłym smaku i żółtym miąższu z drobnymi dziurkami, miękki i delikatny. występował w tym przepisie oraz w naszych małych włoskich delikatesach, więc postanowiłam się skusić. nie porwała mnie jednak ta kombinacja, bo i polenta i fontal mają smak łagodny niczym alpejska krowa, z której mleka ten pierwszy jest podobno robiony. ale w innych przepisach występują inne sery, więc myślę, że z powodzeniem można użyć czegoś bardziej wyrazistego. całe danie jest jednak pyszne i proste do zrobienia (przy założeniu użycia gotowego pesto, oczywiście).


dla dwóch osób

pieczone warzywa
1 mała cukinia
1/2 papryki czerwonej
1/2 papryki żółtej
1 czerwona cebula
2-4 ząbki czosnku
40 g zielonego pesto
mała garść liści świeżej bazylii
sól, pieprz

polenta
1/3 szklanki błyskawicznej polenty
1,5 szklanki chudego mleka
1/4 szklanki wody
sól, pieprz
30 g sera fontal

pokrój cukinię w ćwierćplasterki, paprykę w dużą kostkę, cebulę w ósemki, a czosnek zmiażdż i obierz. wrzuć wszystko do dużej miski i wymieszaj z pesto i bazylią, dopraw solą i pieprzem. wrzuć na blachę do pieczenia. piecz w temperaturze 200 st. przez 30 minut.

w rondelku zagotuj mleko z wodą. dodaj polentę i zamieszaj energicznie. gotuj ok. 5 minut mieszając, żeby nie powstały grudki. zdejmij z ognia, dopraw solą i pieprzem i wymieszaj z serem startym na drobnej tarce.

warzywa wyłóż na polentę i podawaj od razu.

czwartek, 9 maja 2013

dinner for one - the doorsz

małż. na pierogach od teściówki, można zrobić sobie rybkę. dzisiaj dorsz - zapiekany z ziemniakami, brokułami i płatkami migdałów.

wyszło z tego całkiem dietetyczne danie, więc jeśli ktoś się szczególnie nie musi odchudzać, może zamienić jogurt na śmietankę, będzie mniej kwaśne.



porcja dla jednej matki karmiącej, całkiem spora.

1 filet z dorsza (150-200 g, podaję wagę świeżej ryby, mrożonej trzeba wziąć więcej, bo glazura wyparuje)
3-4 różyczki brokuła
2-3 ziemniaki (zależnie od wielkości)
1 opakowanie jogurtu naturalnego (175 g)
1 duże jajo
2 łyżki płatków migdałów
sól, pieprz
oliwa do wysmarowania formy

ziemniaki obrać i pokroić w ukośne plastry o grubości ok. 7 mm. obgotować najlepiej na parze na półtwardo (byle nie rozgotować). brokuły podzielić na mniejsze różyczki, również obgotować na parze na półtwardo. dorsza umyć, dobrze osuszyć ręcznikiem papierowym i pokroić na duże kwadraty.

jogurt wymieszać z jajem w miseczce, doprawić solą i pieprzem.

formę do zapiekania wysmarować oliwą. ułożyć plastry ziemniaków (najlepiej, jeśli będą na siebie lekko nachodzić), kawałki ryby i brokuły. polać sosem jogurtowym, posypać migdałami.

piec w temperaturze 200 st. przez 30-35 minut.

poniedziałek, 6 maja 2013

odchudzone alla bolognese

lubię bolognese. jest takie dogadzające. wyobraźcie sobie, że wracacie do domu po ciężkim dniu pracy, a czeka na was gorąca miska pysznego makaronu z sosem bolońskim. a jeśli jeszcze można ją zjeść bez większych wyrzutów sumienia, to już w ogóle ekstra.


4 porcje

400 g makaronu wg uznania
400 g mielonego mięsa z udźca indyka
800 g pomidorów krojonych z puszki
1 marchewka
2-3 gałązki selera naciowego
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 łyżki oliwy
1 łyżka octu balsamicznego
pęczek świeżej bazylii
1 łyżka suszonego oregano
sól i pieprz
2 szczypty brązowego cukru
50 g parmezanu

na dużej, głębokiej patelni rozgrzewamy oliwę. wrzucamy drobno posiekaną cebulę i czosnek, solimy i smażymy do zeszklenia (czosnek oczywiście nie może się spalić, więc mieszamy dzielnie). dodajemy mięso, rozdrabniamy, jeśli jest sklejone (ja zawsze muszę, nie wiem, jak to się dzieje) i smażymy, aż całe zmieni kolor z różowego na brązowy. wrzucamy bardzo drobno pokrojoną marchewkę i seler. smażymy jeszcze 4-5 minut. dodajemy pomidory oraz oregano i dusimy pod przykryciem jakieś 20 minut na wolnym ogniu.

pod koniec gotowania doprawiamy do smaku pieprzem, cukrem i octem balsamicznym oraz dodajemy posiekane liście bazylii. dusimy jeszcze chwilę.

gotujemy makaron wg uznania (tradycyjnie z tym sosem najlepsze są długie makarony, czyli tagliatele, spaghetti, bucatini). odcedzamy, zachowując trochę wody. dodajemy kluski do sosu i podgrzewamy wszystko razem chwilę, zagęszczając sos zachowaną wodą, jeśli jest to konieczne. przekładamy na talerze, posypujemy parmezanem. zajadamy, wspominając dzieciństwo spędzone w zamku na toskańskiej wsi. żartowałam.

sobota, 4 maja 2013

nie spodziewałam się, że aż taka dobra zupa z pomidorów i selera naciowego

nie jestem wielką fanką selera naciowego. zjem, nawet lubię taką surówkę z orzechami i rodzynkami, ale ten dziwny smak to nie jest to, co krychutek lubi najbardziej. do czegoś jednak kupiłam cały duży pęczek i trzeba zużyć. poczytałam, że taka zupa jest wbrew pozorom bardzo smaczna i, o dziwo, rzeczywiście. bardzo dobra. a jak się jeszcze poda ją z kawałkami białej mozarelli w środku, to jest pyszna. i jest to chyba pierwsza tutaj zupa-niekrem, co tylko świadczy o tym, że naprawdę mi smakowała.

przepis bazowy stąd (męska kuchnia, hehe).


4 porcje.

rozgrzej oliwę w garnku, dodaj cebulę i seler (niestety trzeba drobno posiekać, bo zupy się nie miksuje. nie cierpię tego). smaż jakieś 5 minut na niedużym ogniu. dodaj pomidory i smaż jeszcze chwilę.

wlej bulion i zagotuj. dopraw solą i pieprzem, jeśli potrzeba. nałóż do talerzy pokrojoną w kostkę kulę białej mozarelli, nalej zupę. posyp drobno posiekaną natką pietruszki.

czwartek, 2 maja 2013

a co robi jamie, kiedy nie gotuje? występuje w top girze.

top gira to ulubiony program małż.a, więc chcąc nie chcąc obejrzałam większość odcinków. w tym jamie udziela wywiadu, rozmawiają o samochodach i inne męskie ble ble, ale potem robi sałatkę z rukoli na tylnim siedzieniu vana prowadzonego przez zaprzyjaźnionego kierowcę rajdowego (czyli stiga) po torze wyścigowym. stare, ale jare i niezmiennie mnie śmieszy (po pierwszej minucie, bo wcześniej to takie męskie ble ble).

środa, 1 maja 2013

dziś na obiad jamie oliver, kochanie. z boczkiem, groszkiem, śmietaną i parmezanem.

nie wiem dlaczego, ale pytanie małż.a: "co dzisiaj na obiad, kochanie" doprowadza mnie najczęściej do białej gorączki. może dlatego, że ja nigdy nie mogę takiego pytania zadać jemu, bo w najlepszym razie usłyszę, że nic. no więc wymyślam i wymyślam i czasem jamie przychodzi z pomocą, bo robi dobre i proste*.

takie dania wymagają jednak bardzo dobrych składników, więc wybrałam się do naszych włoskich delikatesów i zakupiłam: parmezan, boczek i śmietanę (polską) oraz - szaleństwo - świeży makaron, razowe tagliatele. groszek był w zamrażarce. niestety - nie do końca mi smakowało, co chyba było winą mięty. jakoś mi nie podeszła i bardziej widziałabym tu tymianek, albo coś w tym stylu. makaron też mnie rozczarował, a potem usłyszałam, jak nigella w telewizorze mówiła, że jeśli pasta fresca, to tylko robiona własnoręcznie, bo ta sklepowa nie jest wcale lepsza, niż dobry suszony makaron. coś w tym jest.


2-3 porcje, trochę pogrzebałam przy składnikach

100 g dobrego boczku
pół małego pęczka świeżej mięty
50 g parmezanu
sól i świeżo zmielony pieprz
200 g makaronu suszonego lub 250 g świeżego (u mnie tagliatele) 
1 szklanka mrożonego groszku
ok. 5 łyżek kwaśnej gęstej śmietany (tyle, żeby sos zrobił się kremowy)
sok z cytryny do smaku, jakieś 2 łyżki powinno starczyć (ja nie dodałam, bo nie miałam i żałowałam - brakowało go trochę)

w osolonej wodzie ugotuj makaron (makaron świeży gotuje się bardzo szybko, do al dente trzeba go gotować dosłownie minutę).

rozgrzej dużą patelnię i wsyp na nią boczek pokrojony w drobną kostkę (jamie mówi, żeby smażyć na oliwie i maśle, ale mnie na samą myśl zatykają się arterie). smaż na średnim ogniu, aż wytopi się tłuszcz, a boczek zrobi się chrupiący i złocisty. posiekaj drobno listki mięty.

do boczku dodaj zamrożony groszek i smaż przez minutę. potem dodaj śmietanę i miętę. makaron odcedź, ale zachowaj na wszelki wypadek trochę wody z gotowania. wrzuć go na patelnię, dodaj sok z cytryny, pozwól, żeby zabulgotało. zdejmij z ognia - jeśli sos jest za gęsty, dodaj wodę z gotowania makaronu.

wsyp starty drobno parmezan, zamieszaj do połączenia wszystkich składników.

* przepis pochodzi z jakiejś jego książki, ale nie pamiętam z jakiej, ja go mam z takich cienkich zeszytów dołączanych kiedyś do jakiejś gazety.

niedziela, 21 kwietnia 2013

zielono-żółte, bardzo proste curry z kurczaka i mango

do masterchefa się nie nadaję. ale gdyby istniał program "moja własna wersja..", "dziwaczne, ale smaczne" albo "jak w 10 minut zrobić coś z niczego" - wygraną miałabym w garści.

no więc, oto moja wersja bardzo prostego, zielono-żółtego, słodko-ostrego curry z kurczakiem, papryką, mango i rodzynkami. jeśli znasz się na robieniu prawdziwego curry i masz słabe nerwy, wyłącz komputer.

4 porcje
4 małe filety z piersi kurczaka
1 żółta papryka
1 świeże mango 
2 garści rodzynek
250 ml mleka kokosowego 
2 łyżki zielonej pasty curry
1 średnia cebula
3-4 ząbki czosnku
mały kawałek świeżego imbiru (ok 1 cm)
2 łyżki oleju ryżowego
kilka gałązek kolendry lub natki pietruszki


na dużej, głębokiej patelni rozgrzej olej. wrzuć pokrojoną w kostkę cebulę i bardzo drobno posiekany czosnek. posól odrobinę, żeby cebula puściła sok. smaż 3-4 minuty (czosnek nie może się przypalić). dodaj bardzo drobno posiekany lub starty na drobnej tarce imbir, smaż chwilę.

dodaj pokrojone w niewielką kostkę lub paski piersi kurczaka. smaż kilka minut. dodaj paprykę pokrojoną w paseczki, smaż kolejne kilka minut. wrzuć rodzynki (jeśli używasz rodzynek siarkowanych, najpierw zalej je wrzątkiem i mocz w nim kilka minut, następnie odcedź i przepłucz).

w mleku kokosowym rozmieszaj dwie łyżki pasty curry i wlej na patelnię. zielona pasta jest w sam raz ostra - dodaje smaku, ale nie wypala języka. zamieszaj wszystko i duś przez ok 10 minut. dodaj pokrojone w kostkę mango. duś jeszcze 5 minut.

podawaj z ryżem, posypane posiekaną natką.

ps trochę inspiracji stąd.

środa, 17 kwietnia 2013

sałatka - marzenie // kozi ser, gruszka, orzechy

czasem tak mam, że nawet jeśli spędzam cały dzień na podłodze wycierając koszulką wszystkie kocie kłaki z kątów, mam ochotę na coś mniej więcej wykwintnego. i  tak sobie marzę: ostry i słony kozi ser, słodka i delikatna gruszka, aromatyczne uprażone orzechy, cierpki żurawinowy vinegrait... mmm...

a potem przychodzi pora lunchu i mam całe 30 sekund na przygotowanie i zjedzenie swojej wymarzonej sałatki. i wychodzi na to, że orzechy nie uprażone, vinegrait nierozmieszany, gruszka pocięta byle jak, a kozi ser nie miał czasu rozwinąć bukietu. tak najczęściej wygląda życie z paroovą.


dla jednej osoby (przepis na wersję wymarzoną)

40-50g pleśniowego sera koziego
1/2 dojrzałej gruszki
garść orzechów włoskich
6 pomidorków koktajlowych
dwie duże garści mieszanych liści sałat
 
sos
łyżka oliwy 
łyżeczka niskosłodzonej konfitury z żurawiny
łyżeczka ostrej musztardy
sól i pieprz do smaku
odrobina wody

ser wyciągnij z lodówki na pół godziny przed podaniem. pokrój na tak cienkie plasterki, jak się da. gruszkę pokrój w szesnastki. orzechy posiekaj i praż na suchej patelni, aż poczujesz aromat (nie mogą się przypalić!). pomidorki koktajlowe przekrój na pół. ułóż wszystkie składniki na sałacie.

przygotuj sos - najłatwiej jest zmiksować składniki w shakerze (można użyć słoika po musztardzie :-), polej sałatkę.

zajadaj szybko, bo paroovie nudzi się samej na podłodze - ileż można zjadać własne skarpety!

piątek, 12 kwietnia 2013

miłego weekendu! (zapiekane jajka z salsą z pomidorów i avocado na śniadanie)

to był jakiś przedziwnie słoneczny (jak na ostatnie czasy w naszym kraju) niedzielny poranek. paroova z ojcem baraszkowała na podłodze, jedząc puszkę po herbacie i próbując złapać kota za wąsa, a ja miałam trochę czasu, żeby pokrzątać się po kuchni. cuuudooownie.


dla dwóch osób

jajka
dwa jajka
dwa plasterki szynki
dwa plasterki żółtego sera
tymianek
sól, pieprz

salsa
duży pomidor
pół avocado
łyżeczka oliwy
szczypta płatków chilli
sól, pieprz
1-2 łyżeczki soku z cytryny

4 grzanki z pesto (nie bądźmy nadgorliwi i kupmy pesto w sklepie)

bierzemy dowolne małe foremki do zapiekania (u mnie to ceramiczne foremki do creme brulee, które jeszcze nigdy creme brulee nie widziały - z góry przepraszam przyjaciół, od których je dostałam, to naprawdę fantastyczny prezent!!! :-). piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. formy smarujemy masłem. w każdej układamy plasterek szynki, plasterek żółtego sera, posypujemy tymiankiem, rozbijamy delikatnie jajko, żeby nie naruszyć żółtka. posypujemy świeżo mieloną solą i pieprzem. wstawiamy na ok. 12 minut (białko ma być ścięte, a co do żółtka - sami sobie zdecydujcie).

w tym czasie przygotowujemy salsę: pomidora i avocado kroimy w drobną kostkę (avocado oczywiście obrane i wypestkowane, co do pomidorów nie jestem aż tak skrupulatna). w misce mieszamy je z oliwą, chilli, solą, pieprzem i sokiem z cytryny. odstawiamy do lodówki na czas dokańczania śniadania.

mój piekarnik na termoobiegu piecze bardzo ładnie, ale rzadko kiedy coś mi ładnie przybrązawia (jest takie słowo w ogóle?). na sam koniec więc włączam grill na 220 st. i dosłownie na 1-2 minuty wsadzam jajka razem z grzankami posmarowanymi cienko pesto - wszystko ma się ładnie przypiec, ale nie spalić.

jajka wyciągamy z foremek (albo i nie, jak wam niewygodnie), podajemy z grzankami i lekko schłodzoną salsą. po zjedzeniu klepiemy się po brzuchu, pijemy poranną latte i zastanawiamy się, co na obiad. miłego weekendu!!!




środa, 10 kwietnia 2013

sałatka z łososiem, pomarańczą i avocado

kiedy małż. jest w domu, jest szansa na ładniejszy lunch niż zwykle, bo ma kto leżeć z paroovą na podłodze i udawać fokę albo bawić się w chowanego w pojemniku z ikei.

dzięki temu wyszła mi pyszna, zdrowa sałatka - porcja duża, w sam raz na obiad. łososia miałam resztkowego z tego przepisu, ale można zrobić z grillowanym lub pieczonym w folii, oprószonym tylko solą i pieprzem.



dla jednej osoby 
150 g łososia grillowanego lub pieczonego
pół pomarańczy
6 czarnych oliwek
5 pomidorków koktajlowych
pół małej czerwonej cebulki
pół avocado
dwie garści liści mieszanych sałat

sos balsamiczno-miodowy
łyżka oliwy
pół łyżki octu balsamicznego
pół łyżeczki miodu
sól i pieprz do smaku
pół łyżeczki ostrej musztardy
ewentualnie odrobina wody

przygotować składniki: porwać liście sałaty, pokroić avocado na cienkie plasterki, pokroić pomarańczę na cząstki (najlepsze byłyby wyfiletowane, ale ja nie miałam aż tyle czasu i cierpliwości), oliwki przekroić na pół wzdłuż, pomidorki pokroić na ćwiartki również wzdłuż, cebulę pokroić w cienkie piórka, łososia porwać na kawałki wzdłuż włókien mięśniowych.

przygotować sos: dokładnie wymieszać wszystkie składniki (najlepiej w shakerze, może być zrobiony ze słoika po musztardzie :-), aż do uzyskania gładkiej konsystencji; jeśli będzie za gęsta, można dodać odrobinę wody.

ułożyć artystycznie na talerzu, polać sosem. zajadać, póki paroova nie zajarzyła, że matka gdzieś poszła.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

śródziemnomorski makaron z karczochami, oliwkami i pomidorami

wiosna. albo coś na kształt. trochę czas zmienić dietę, bo chociaż się wielokrotnie odgrażałam, ciążowe 5 kilo nadmiaru szczęścia wciąż jeszcze jest ze mną. nie mogę (ufff, jak dobrze...) stosować restrykcyjnych diet, więc szperam za przepisami dietetycznymi, ale smacznymi. na początek ten.

podaję oryginalne proporcje, bo ja oczywiście coś pomieszałam i sama nie wiem, ile czego było. ale było dobre.



4 porcje

350 g razowego spaghetti
2 łyżki oliwy z oliwek
1/2 średniej cebuli, cienko pokrojonej wzdłuż
2 ząbki czosnku, posiekane na cienkie plasterki
1/2 szklanki wytrawnego białego wina
1 słoik karczochów, odsączonych i opłukanych, a następnie pokrojonych na ćwiartki wzdłuż
1/3 szklanki czarnych oliwek, przekrojonych na pół wzdłuż
1/2 kilograma pomidorków koktajlowych, przepołowionych wzdłuż
1/4 szklanki tartego parmezanu i jeszcze trochę do podania
1/2 szklanki świeżych liści bazylii, porwanych
świeżo mielona sól i pieprz

Ugotuj makaron wg instrukcji na opakowaniu (al dente). odsącz, zostawiając 1 szklankę wody z gotowania makaronu. przełóż makaron z powrotem do garnka.

na dużej patelni rozgrzej łyżkę oliwy na średnim ogniu. dodaj cebulę i czosnek, dopraw solą i pieprzem. smaż, aż się zezłocą (3-4 minuty). dodaj wino i poczekaj, aż wyparuje (ok. 2 minuty).

dodaj karczochy i smaż, aż zaczną brązowieć (2-3 minuty). dodaj oliwki i połowę pomidorów. smaż, aż pomidory zaczną się rozpadać. przełóż makaron na patelnię. dodaj pozostałe pomidory, oliwę, parmezan i bazylię. dodaj pozostałą wodę z gotowania makaronu, jeśli to konieczne, żeby zagęścić sos. podawaj posypane świeżo startymi płatkami parmezanu.

pyszna ten dajet :-)

piątek, 5 kwietnia 2013

glazurowany łosoś

staram się jeść ryby wystarczająco często (czyli jakieś dwa razy w tygodniu), ale rzadko któraś z nich nadaje się, żeby ją tutaj wrzucić. głównie dlatego, że zwykle robię je najprościej jak się da, bo małż. nie jada ryb, więc kiedy ja mam na jakąś ochotę, muszę zrobić dwa obiady. no i tak to.

ale za to dzisiaj postanowiłam zrobić sobie coś dobrego i udało się. pyszny glazurowany łosoś. przepis oryginalny stąd.


piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. filet kroimy na porcje (ok. 200 g na osobę). w miseczce mieszamy cukier, sos sojowy, oliwę, sok z cytryny i białe wino (ewentualnie wodę, ale z winem smakuje świetnie, więc warto), aż cukier się rozpuści.

dokładnie smarujemy filety glazurą. układamy w naczyniu do zapiekania. resztę glazury odstawiamy.

pieczemy rybę ok. 20 minut, smarując od czasu do czasu z wierzchu pozostałą glazurą. po upływie tego czasu przestawiamy piekarnik na 220 stopni i włączamy grill, a jeśli nie mamy, to chociaż górną grzałkę. pieczemy, aż się zbrązowi (pod grillem zajmie to 2-3 minuty, więc uważajcie, żeby nie przypalić).

podajemy z czymś równie smacznym, np. opiekanymi ziemniaczkami. mniam!


środa, 27 marca 2013

tarta z pomidorkami koktajlowymi i karczochami

nie mogę się powstrzymać - chyba zacznę je produkować zarobkowo. tarty, moja obsesja.

inspiracje  stąd i stamtąd.


8 kawałków (4 porcje)

opakowanie ciasta francuskiego (500 g)
10 pomidorków koktajlowych
100 g karczochów w zalewie oliwnej, odsączonych
20 czarnych oliwek
100 g twardego dojrzałego sera (np. pecorino lub parmezanu)
200g śmietanki kremówki
2 jajka
garść liści świeżej bazylii
łyżeczka suszonego tymianku
sól, pieprz

ciasto rozmróź i rozwałkuj, żeby powiększyło swoją powierzchnię o jakieś 30%. piecz 15 minut w temperaturze 200 st. pod obciążeniem (na górę ciasta wyłóż folię aluminiową, a następnie wysyp suchą fasolę lub ryż, zostawiając wolny brzeg, który ma się lekko podnieść podczas pieczenia), a potem jeszcze 5 minut bez obciążenia. po upieczeniu wyjmij z piekarnika i wystudź.

pokrój pomidorki i oliwki na połówki. karczochy posiekaj z grubsza, jeśli są w dużych kawałkach. bazylię pokrój drobno. ser zetrzyj na drobnej tarce. śmietankę wymieszaj z jajkami, tymiankiem i przyprawami, dodaj starty ser. na podpieczone ciasto francuskie wylej masę serową, a następnie wyłóż karczochy, oliwki, pomidorki i bazylię.

piecz 25-30 minut w temperaturze 180 st.

niedziela, 24 marca 2013

sposób na quinoę - sałatka z ogórkiem

quinoa zrobiła się szalenie modna. nawet moja mama ostatnio zaczęła mnie pytać o komosę ryżową, bo słyszała w radiu, że jest dobra na wszystko i żebym kupiła jej i ciotce po paczuszce.

sama też jej używam od jakiegoś czasu, tyle że bez specjalnego pomysłu - po prostu ugotowaną podobnie jak ryż, z 15 minut w osolonym wrzątku, jako dodatek do dania głównego. no i raczej dla zdrowotności (białka i innych super zdrowych rzeczy), bo przecież nie dla samego smaku ugotowanych ziaren trawy.

postanowiłam więc poszukać prostych przepisów, które trochę uatrakcyjniłyby ten wynalazek. na szczęście w stanach jest na nią szał i wszyscy jedzą quinoę w różnych postaciach i bez problemu znalazłam przepis u starej, dobrej marthy stewart. zrobiłam ją trochę po swojemu i oto jest: moja sałatka z quinoy z ogórkiem i zieloną pietruszką.


2 duże porcje

8 łyżek przepłukanej komosy ryżowej
1 mała zielona cebulka posiekana bardzo drobno
2 łyżki octu z białego wina
szczypta płatków chilli (ile kto lubi)
3-4 łyżki oliwy z oliwek (zawsze daję na oko i potem nie wiem, ile wlałam...)
1 ogórek pokrojony w ćwierćplasterki
pół pęczka natki pietruszki posiekanego drobno
świeżo mielona sól i pieprz do smaku

ugotuj quinoę w osolonym wrzątku (ok. 12-15 minut). odsącz dobrze i zostaw do ostygnięcia.

w małej misce połącz cebulkę, ocet i chilli, a następnie stopniowo wlewaj oliwę i mieszaj intensywnie, aż do połączania składników.

przełóż quinoę do salaterki, dodaj ogórka, pietruszkę i sos. wymieszaj delikatnie i przypraw do smaku.

można podać sałatkę jako dodatek np. do grillowanych lub smażonych na małej ilości tłuszczu filetów z kurczaka - i już mamy szybkie i dietetyczne danie dla dwojga.

środa, 20 marca 2013

zielone brązotto

nie ma arborio - nie ma risotto. no więc to nie jest risotto. to jest brązotto (idąc tropem "pęczakotto" i "kaszotto") - z ryżu brązowego. trochę dłużej to trwa (no dobra, jakieś dwa razy dłużej), ale brązowy ryż jak nic jest zdrowszy.

trochę inspiracji stąd.


3-4 porcje
200g brązowego ryżu 
1,5 litra wywaru z warzyw (ilość na oko, bo różnie ten ryż chłonie, ale tyle mniej więcej powinno wystarczyć)
1 mała cukinia
0,5 brokuła
150 g mrożonego zielonego groszku
mały por (jasna część)
2 łyżki oliwy
2 łyżeczki zielonego pesto
50 g parmezanu

rozgrzej oliwę na patelni i wrzuć pokrojony w cienkie półplasterki por. przesmaż na średnim ogniu. dodaj surowy ryż, smaż aż się zeszkli (1-3 minuty). zacznij dolewać wywar - po 2-3 łyżki na raz. następną partię wlewaj dopiero, gdy poprzednia się wchłonie. cały proces jest dość długotrwały, bo brązowy ryż jest twardy. mieszaj i nie spuszczaj z oka, bo się przypali, więc nie ma mowy o oglądaniu w międzyczasie wciągającego filmu. w międzyczasie możesz co najwyżej podzielić brokuły na małe różyczki i obgotować je w osolonym wrzątku przez ok. 4-5 minut (mają być twardawe).

pod koniec gotowania (kiedy zostanie ci ok. 1-1,5 szklanki wywaru) dodaj warzywa: najpierw mrożony groszek, po 3-4 minutach pokrojoną w cienkie ćwierćplasterki cukinię. gotuj, aż warzywa zmiękną. na koniec całość ma mieć lekko kremową konsystencję (na tyle, na ile to możliwe w przypadku brązowego ryżu). zdejmij z ognia, dodaj pesto oraz parmezan. posól i popieprz, jeśli uznasz za stosowne.

środa, 13 marca 2013

salmon bisque // krem z łososia

ta zupa chodziła za mną od czwartego miesiąca ciąży (wtedy ją zobaczyłam na tym pięknym blogu). wydawała mi się taka obiecująco wykwintna, ciekawa, elegancka, nowatorska. postanowiłam, że jak tylko dorwę gdzieś blisko domu świeżego łososia w filetach bez skóry, to ją zrobię, ale nie chciało mi się do tej pory robić wywaru z warzyw - tyle gotowania, żeby wyrzucić marchewkę i wlać płyn do zupy. nadal mi się nie chce, ale kupiłam przypadkiem ekologiczną kostkę warzywną i problem sam się rozwiązał.

tyle że zupa nie do końca spełniła moje oczekiwania - może to przez kostkę, ale smak ma jakiś nie taki. za bardzo... łososiowy :-) musiałam dodać dużo soku z cytryny, jogurtu i szczypiorku, żeby go zrównoważyć. ale może komuś posmakuje.

dużo porcji
1 łyżka oliwy
2 pory (tylko białe części)
2 posiekane ząbki czosnku
2 marchewki pokrojone w plastry
2 niewielkie ziemniaki pokrojone w kostkę
1/2 szklanki wytrawnego białego wina
3 szklanki wywaru z warzyw
1/2 kg fileta z łososia bez skóry pokrojonego w kostkę
sól i pieprz do smaku
jogurt i szczypiorek do podania

w dużym garnku rozgrzej oliwę na średnim ogniu. dodaj pory, czosnek, marchewki oraz ziemniaki i smaż przez ok. 10 minut (jeśli się przypala, dolej odrobinę wody). dodaj białe wino, wywar i łososia. przypraw odrobiną soli i pieprzu. zagotuj i natychmiast zmniejsz ogień pod garnkiem (wciąż mówię "ogień", chociaż mam kuchnię indukcyjną ;-) gotuj na małym ogniu ok. 30-40 minut.

zdejmij z ognia, wystudź i zmiksuj na bardzo gładko. sprawdź, czy nie trzeba przyprawić.

podawaj z jogurtem i szczypiorkiem, a jak lubisz, dodaj jeszcze grzanki.


a jak się jada wykwintne zupy w naszym domu? :-)





niedziela, 10 marca 2013

tarta (dawno nie było) z cukinią i boczkiem

czasem zadaję małżowi pytanie: "co byś, kochanie, zjadł jutro na obiad" i zwykle boję się odpowiedzi ("gyrosa", "ziemniaki z jajkami na twardo i sosem chrzanowym", a w najlepszym razie: "tego indyka z owocami, którego robiłaś na święta", bardzo śmieszne). tym razem mąż chciał quiche z boczkiem, cebulą i serem, ale postawiłam sprawę jasno - bez warzyw nie robię. przypomniało mi się, że dawno, dawno temu, w 2007, zrobiłam mu tartę z cukinią, jedną z pierwszych w mojej karierze (jak nie pierwszą), i bardzo mu smakowała.

wciąż mam śmieszną książeczkę przepisami kuchni śródziemnomorskiej, z której wtedy korzystałam (takie wydawnictwo dołączone do jakiejś gazety, gdzie większość przepisów jest ciężka do odtworzenia w przeciętnej kuchni), więc wróciłam do niej, trochę pomajstrowałam i oto jest: tarta (bo dawno nie było ;-) z cukinią i boczkiem.


8 kawałków dla 4 osób
opakowanie ulubionego ciasta francuskiego
600 g cukinii
200 g dobrego boczku
1 cebula
2 łyżki oliwy
3 jajka
200 g śmietany 18%
100 g sera (gruyere, ementaler lub inny podobny - w moim przypadku cheddar)
garść liści świeżej bazylii
sól, pieprz do smaku

ciasto rozmrozić i rozwałkować, żeby było o ok 30% większe (tak na oko, ja rozwałkowywałam do kształtu swojej prostokątnej formy do pieczenia). rozgrzać piekarnik do 200 st. i upiec ciasto pod obciążeniem, zostawiając wolny brzeg, który podczas pieczenia ma się podnieść (ja piekłam pod formą o takim samym kształcie, tylko "rozmiar" mniejszą). piec 20 minut, wyjąć, odstawić.

na teflonowej patelni przesmażyć pokrojony w drobniutką kosteczkę boczek - ma się wytopić jak najwięcej tłuszczu. zdjąć z ognia, przesypać boczek na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym i odstawić do odsączenia.

na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić pokrojoną w półpiórka cebulę i zeszklić na średnim ogniu. dodać cukinię pokrojoną w słupki. smażyć, aż zacznie się rumienić. odstawiamy.

ser ścieramy na tarce i w dużej misce mieszamy z cukinią, jajkami i śmietaną oraz poszatkowaną bazylią. doprawiamy pieprzem i solą (ostrożnie, bo i boczek, i ser są słone). wylewamy masę na upieczone ciasto i pieczemy w temperaturze 180 st przez 45 minut. 

podajemy po lekkim przestudzeniu z sosem czosnkowym oraz zieloną sałatą z sosem balsamicznym lub winegretem (przepis za gordonem ramsayem).