długi weekend listopadowy postanowiliśmy spędzić ze
znajomymi i ich dziećmi w górach. na tę okoliczność chciałam zabawić się
w dobrą ciocię i upiec coś słodkiego. z mojego ulubionego bloga
(perfekcyjne zdjęcia, przepisy, które zawsze się udają itd, itp) wzięłam
przepis na klasyczne fińskie cynamonowe bułeczki,
z tego co wiem, są bardzo popularne we wszystkich krajach
skandynawskich, których jestem fanką. i żeby nie było - wyszły smaczne,
ale nie do końca takie, jak na pięknym zdjęciu...
ale po kolei. przepis wykorzystałam dosłownie, takim więc go przytoczę, z własnymi komentarzami.
składniki na 12-13 bardzo dużych bułeczek (mnie wyszło 8, nie pytajcie...).
ciasto (ja bawiłam się w proporcje na 500 ml mleka, bo tyle miałam):
570 ml letniego mleka
150 g drobnego cukru do wypieków
45 g świeżych drożdży lub 21 g drożdży suchych (używam suszonych, bo te świeże zwykle pakowane są w duże kawałki, a jak ktoś piecze drożdżowe raz na rok, jak ja, to drożdże potem dostają drugie życie w lodówce i trzeba je wyrzucić)
1 łyżeczka nasionek kardamonu zmiażdżonych w moździerzu (sama nie wiem - obieranie kardamonu i miażdżenie go to była udręka, następnych razem poszukam mielonego i pogodzę się ze stratą na aromacie...)
180 g roztopionego masła (tylko przestudźcie trochę, bo zamordujecie drożdże)
1 jajko
1 kg mąki pszennej
nadzienie (wg autorki można mniej, ale ja robiłam z myślą o dzieciach :-):
100 g miękkiego masła
200 g miękkiego brązowego cukru (ja użyłam dark muscovado)
3 łyżki mielonego cynamonu
glazura:
85 g drobnego cukru
1 łyżka świeżo wyciśniętego soku z cytryny
100 ml wody
wszystkie składniki na ciasto włożyć do
misy miksera i zmiksować przy pomocy haka do ciasta drożdżowego (można
wyrobić też ręcznie lub w maszynie do chleba - ja oczywiście wyrabiałam ręcznie, niedługo będę miała mięśnie jak Popeye). wyrobione ciasto
uformować w kulę, włożyć do naczynia, przykryć lnianym ręczniczkiem (jak dla mnie dobra będzie też bawełniana ściereczka, bo nie wiem, kto trzyma teraz w kuchni lniane ręczniki),
odstawić na około 1,5 godziny, aż ciasto podwoi objętość.
po tym czasie wyrośnięte ciasto jeszcze
chwilę wyrobić i przenieść na stolnicę oprószoną mąką. rozwałkować na
placek o wymiarach 30x80 cm i grubości około 7 mm (koszmar - wałkowałam i wałkowałam, a ciasto przybierało wszystkie kształty oprócz tego zaleconego, zatrzymałam się na trapezie o wymiarach zbliżonych do 40x70...). posmarować masłem,
posypać hojnie brązowym cukrem i cynamonem (brzmi cudownie prosto, ale wierzcie mi, że smarowanie masłem surowego ciasta nie jest proste - masło zagłębia się w cieście, nie chce z niego wyjść, a na końcu mamy efekt, jakby smarowali świeżą kromkę masłem prosto z lodówki). zwinąć jak roladę wzdłuż
dłuższego boku (no właśnie - jak byście to odczytali? otóż ja zrozumiałam, że należy wziąć dłuższy bok i wzdłuż niego zwijać, przez co krótszy bok stał się długością wałka. duuuży błąd, bo powinnam postąpić odwrotnie). pokroić na 6-centymetrowe kawałki (w związku z tym moje kawałki miały przedziwne wymiary). ułożyć je na blaszce w sporych
odstępach (mocno rosną). przykryć lnianym ręczniczkiem (znów ten len) i pozostawić do
wyrośnięcia na kolejne 30-45 minut, do podwojenia objętości.
przed pieczeniem można posmarować roztrzepanym jajkiem (niekoniecznie, autor tego nie sugeruje - ja tego nie zrobiłam i straty nie było).
piec w temperaturze 200ºC przez 20-25
minut, aż do zbrązowienia (w przypadku moich bułeczek niestety sprawy się pokomplikowały - nie chciały leżeć tak jak na zdjęciu na moim ulubionym blogu, tylko zaczęły się przewracać, więc wyszły z tego ślimaki cynamonowe, na dodatek w wersji gigant, bo urosły straszliwie. do tego masło i cukier ze ślimaka przypaliły się troszeczkę - nie miało to aż takiego wpływu na smak, ale mogło lepiej wyglądać...) wyjąć z piekarnika, gorące posmarować
glazurą, przestudzić na kratce.
przepis na glazurę: do małego garnuszka
nalać 100 ml wody, sok z cytryny i cukier. doprowadzić do wrzenia i
gotować około 10-15 minut, do lekkiego zgęstnienia (glazura może się
wydawać zbyt wodnista, ale lekko przestudzona szybko gęstnieje).
generalnie przepis godny polecenia: bułeczki są pachnące, słodkie, smaczne. jeśli się nie popełni moich błędów, to pewnie będą jeszcze lepsze. jedyna uwaga, to że nie są to takie miękkie bułeczki jak z cukierni: ciasto w czasie pieczenia lekko twardnieje i tylko w środku są miękkie.
na podsumowanie: zniknęły wszystkie, najwięcej zjadła młoda mama, która potrafiła wciągnąć dwie naraz - a wierzcie mi, że przy ich rozmiarze, to nie lada wyczyn :-)
generalnie przepis godny polecenia: bułeczki są pachnące, słodkie, smaczne. jeśli się nie popełni moich błędów, to pewnie będą jeszcze lepsze. jedyna uwaga, to że nie są to takie miękkie bułeczki jak z cukierni: ciasto w czasie pieczenia lekko twardnieje i tylko w środku są miękkie.
na podsumowanie: zniknęły wszystkie, najwięcej zjadła młoda mama, która potrafiła wciągnąć dwie naraz - a wierzcie mi, że przy ich rozmiarze, to nie lada wyczyn :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz