środa, 21 listopada 2012

pieczona makrela (niedobra)

nie sądziłam, że kiedyś to powiem: ta ryba była wyjątkowo niedobra. nie dlatego, że nieświeża, czy że coś nie tak z przepisem. po prostu - pieczona makrela mi nie smakuje.

a miało być tak pięknie...

jestem wielką fanką makreli wędzonej. robię z niej pastę, dodaję do sałatki, wyjadam wydłubując ledwo co kupioną na stojąco w kuchni. makrela świeża miała być podobnym przysmakiem, tym bardziej, że ja ogólnie lubię ryby. rzadko pojawia się u nas w sklepach, więc się ucieszyłam. mój egzemplarz był już wypatroszony i bez łusek, których podobno i tak nie trzeba akurat z tej ryby zdejmować, ale nie znam się, więc się nie wypowiadam. tylko głowę sama odcięłam.

wybrałam nieskomplikowany przepis, tak na pierwszy raz - tylko masło, sól, pieprz i świeża pietruszka zmiksowane razem (bez czosnku, bo wciąż używam go nieśmiało) i włożone do środka ryby, pieczonej w folii przez 50 minut w piekarniku nastawionym na 180 stopni.

rybka wyszła na pierwszy rzut oka bez zarzutu - jędrna i soczysta. ale niestety okazało się, że wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że od wędzonej nie mogę się oderwać, w przypadku świeżej kompletnie mi nie odpowiadają. makrela jest tłusta (miałam wrażenie, że jem samo masło o aromacie ryby), ma dużo sporych ości i specyficzny, silny aromat. niestety. następnym razem wybiorę starego dobrego pstrąga, a makrelę kupię wędzoną i połowę zjem zaraz po przyjściu do domu :-)


1 komentarz: