dzisiaj o tym, jak NIE robić zupy szparagowej. i to w jedyne trzy dni!
sposób wykonania:
bierzemy dwa wspaniałe przepisy z pięknymi zdjęciami, np. ten i ten.
dostosowujemy przepisy do swoich oczekiwań, przeliczamy proporcje składników siedemnaście razy i w końcu przygotowujemy:
2 pęczki zielonych szparagów (jak najgrubszych, żeby się nie narobić przy obieraniu)
2 średnie młode cebulki
0,5 litra wywaru z warzyw (z ekologicznej kostki, a jakże)
1 szklankę białego wytrawnego wina (no dobra, półwytrawnego, bo takie zostało w lodówce)
jakieś 3 łyżki oliwy
jakieś 2 łyżki masła
sól, pieprz
parmezan do starcia w większej ilości, bo nie wiemy do końca, ile będzie potrzebne
200 g śmietany 18%
zapominamy kupić czosnek, więc nie przygotowujemy, kupujemy za to doniczkę bazylii
zaczynamy od szparagów: odłamujemy zdrewniałe końce, odkrawamy główki, obieramy resztę łodygi i kroimy na ok. 2-centymetrowe kawałki.
kroimy w drobną kostkę cebulkę. szklimy ją na maśle i oliwie do miękkości olewając część wybranych punktów z przepisów. zalewamy szklanką wina i dopiero potem zastanawiamy się, czy aby na pewno potrzebujemy aż szklanki. wychodzi na to, że nie, bo coś źle przeliczyliśmy, ale już za późno. zostawiamy to z nadzieją, że coś się potem wymyśli i doprowadzamy do wrzenia. dolewamy pół litra wywaru (z ekologicznej kostki, a jakże), ale ilość płynu w garnku nie wróży nic dobrego, dolewamy więc jeszcze trochę wody, może nawet pół litra. gotujemy ze 20 minut.
jest już bardzo późno, a wiemy, że dziecko, które ledwie zasnęło o 21, wstanie jak zwykle o 6.30, więc pakujemy główki szparagów do pojemnika i wstawiamy do lodówki razem ze schłodzoną zupą (baaardzo pachnącą winem).
następnego dnia w porze obiadowej zastanawiamy się co dalej - i wychodzi nam, że trzeba kupić na wynos barszcz w zaprzyjaźnionym barze, a zupę szparagową skończy się wieczorem.
wieczorem, kiedy dziecko zasypia (koło 21), zaczynamy kończyć zupę. gotujemy na parze główki szparagów, jakieś 5-7 minut, mają być miękkie, ale jędrne. zupę miksujemy na gładko, główki wrzucamy do środka. potem myślimy, że mogliśmy dodać śmietanki wcześniej, bo teraz ciężko zamieszać. dodajemy i wykonujemy dziwne ruchy mieszadłem do sosów, żeby pozbyć się śmietanowych klusek. próbujemy całości (jest oczywiście zimna) i wychodzi, że smakuje tylko winem. dodajemy wody z gotowania główek szparagów. dużo. może nawet pół litra. zaczyna smakować jako tako. jesteśmy wykończeni, więc odstawiamy do lodówki i idziemy spać.
trzeciego dnia w porze obiadowej wyciągamy zupę (dziecko przez cudownie długą chwilę baraszkuje na podłodze z kulą do ciasta i silikonowym pokrowcem na ajfona). sprawdzamy całość - smakuje tak, że jesteśmy głodni i jest nam wszystko jedno. może być. doprawiamy solą i podgrzewamy, nie gotując. wyciągamy grahamkę i w końcu zjadamy. potem przypominamy sobie, że mieliśmy dać jeszcze bazylię i parmezan, a niech to...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz